W małej piwiarni, jakich setki spotkać można na przedmieściach Monachjum, przy stoliku koło okna siedziała skromnie ubrana kobieta o poważnej, skupionej twarzy.
Przed nią stał kufel piwa. Nie tknęła go jednak. Niecierpliwie spoglądała na zegarek. Widocznie czekała na kogoś.
Zegar nad ladą wybił godzinę 11-tą.
W tej chwili drzwi się otwarły i do półciemnego lokalu wszedł mały, barczysty mężczyzna w szarem palcie i wygniecionym, miękkim kapeluszu. Obejrzał się uważnie. O tej godzinie w piwiarni, gdzie się zwykle gromadzili robotnicy, nikogo nie było.
Wchodzący gość zwrócił skośne oczy w stronę samotnej postaci kobiety w czarnym płaszczu i podszedł do stolika.
— Bachariow? — mruknął.
Twierdząco skinęła głową.
Mężczyzna usiadł i pytająco oglądał nieznajomą.
Do stolika zbliżył się właściciel piwiarni.
— Jasne? Ciemne? — zadał zwykłe pytanie.
— Proszę o szklankę kawy — odpowiedział gość.
Niemiec poszedł do kuchni, pykając fajką.
— Doktór Jordanow? — zapytała kobieta.
— Jordanow...
— Pan wydaje ten dziennik „Iskry“ wzywający do walki o sprawiedliwość?
Chwilę się wahał, lecz pochylił głowę i szepnął:
— Przypuśćmy, że tak, ale o co chodzi?
Natychmiast odpowiedziała:
— Chcę dać znaczną sumę na wydawnictwo. Wiem, że redakcja ma ciągłe kłopoty finansowe, zwykłe, zresztą, dla nielegalnych gazet zagranicą, więc...
Umilkła, bo zbliżał się kelner, niosąc dużą filiżankę kawy.