Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
135
LENIN


— Kto polecił wam przyprowadzić do mnie tego człowieka? — spytał nagle.
— Nie obawiajcie się! — odparł Badajew. — Dobry partyjny towarzysz, śmiały, wypróbowany! Nazywa się Malinowski.
— Malinowski? Malinowski? — powtórzył Włodzimierz. — Aha, przypominam sobie. Mówił mi o nim Leon Trockij. Z wami i z innymi kandydatami ma od naszej partji pójść do Dumy.
— Włodzimierzu Iljiczu! — zawołał Badajew. — Zwolnijcie mnie! Ja przecież nie mogę rozpatrywać budżetu państwowego, wnosić poprawek do projektów nowych praw! Ciemny jestem, nie uczony! A tu nie żarty: praca parlamentarna!
Lenin wybuchnął głośnym śmiechem i śmiał się długo, zacierając ręce. Wreszcie uspokoił się nieco i powiedział, klepiąc robotnika po ramieniu:
— A poco macie rozpatrywać budżety, projekty praw? Powinniście przy każdej sposobności wychodzić na trybunę i powtarzać, że klasa pracująca nie uznaje żadnych burżuazyjnych projektów i budżetów, że dąży do obalenia zmurszałych, cuchnących instytucyj państwowych, że rozpędzi na cztery wiatry cara, ministrów, burżuazję, a gdy się będą opierali, pośle ich na latarnie! To wszystko, co macie umieć tymczasem, bracie miły!
Badajew ze zdziwieniem patrzył na mówiącego.
— Jakżeż tak? — pytał z powątpiewaniem. — Zbiorą się w tej dumie ministrowie, generałowie, poważni panowie, bogacze, a my takie słowa będziemy mówili?!
— Czyż myślicie, że ministra i bogacza stryczek nie udławi? — spytał Lenin.
— To wiadomo... — mruknął robotnik. — Tylko takiej mowy słuchać nie zechcą.
— Głupiej mowy waszej o budżecie nie będą słuchali, a o szubienicy jeszcze jak posłuchają! — zaśmiał się Lenin, żartobliwie patrząc na Badajewa.
Nagle urwał śmiech i, pochylając nisko głowę, spojrzał zpodełba i mruknął:
— Gapon — zdrajca, kupiony przez rząd...