Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ XII.

Nikomu nie pokazał odjeżdżający z Rosji Lenin swego oblicza.
Było ono straszne.
Gdy siedział sam w wagonie i patrzał na sunące przed oknami smętne krajobrazy, oblicze jego stało się tragiczną maską nienawiści.
Nienawidził teraz wszystko i wszystkich.
Praca kilku lat wydawała mu się marną, nędzną, pozbawioną rozpędu i siły.
Nienawidził Plechanowa, Struwego, Bebla, dawnych przyjaciół — Martowa i Potresowa, nienawidził Trockiego.
— Oni wszyscy chcą, — szeptał przez zęby, — abym po upadku powstania i wzmożeniu się reakcji palnął sobie w łeb, jako największy zbrodniarz, niemal zdrajca, w rodzaju Gapona, jako potwór, posyłający ludzi na pewną śmierć!
Zaśmiał się cicho i złośliwie, bo uświadomił sobie dokładnie, że myśl o możliwości samobójstwa ani razu nie przychodziła mu do głowy.
Wiedział, że jest źle, że Rosja, przerażona „stołypińskiemi krawatami“, jak nazywano szubienice, któremi prezes rady ministrów — Piotr Stołypin pokrył cały kraj, zapada się w otchłań bezdennego mroku i zgnębienia.
Przed oczami Lenina przeszły setki robotników, włościan, żołnierzy i rewolucyjnej inteligencji, — wszystkich odwiedzających go w Kuokkale i Teriokach.
Rozmawiał z nimi i słyszał, a jeszcze bardziej wyczuwał niewypowiadane myśli. Były one mroczne i beznadziejne. Wszyscy byli przekonani, że rewolucja została na długie lata zdławiona, robotnicze organizacje wytępione, że należy zrewidować programy partyjne i dążyć najwyżej do zatwierdzenia legalnej socjal-demokratycznej frakcji w parlamencie.
Lenin kipiał gniewem. Nienawidził swoich upadających