grodami i łanami żyta. Przy ogniskach wybucha zgrzytliwy śmiech i przeszywają go jęki, szloch zgrozy i rozpaczy. W połyskach i drganiach szkarłatnych języków płomieni miotają się branki nagie. Ich białe ciała i włosy rozplecione kłębią się wszędzie, niby piana grzywiastych fal. Zbrojni ludzie o oczach skośnych porywają je z głuchym śmiechem, zdławionym żądzą. Padają na stratowaną trawę.
Pośród chybkich przygaśnięć ognisk garną do siebie białe, nagie ciała, szybko i drapieżnie zdobywają je i tuż w obłokach dymu, w zgiełku śmiechu i okrzyków, w obliczu śmierci szaleją w uciechach namiętnych. Do groźnych wodzów na postronku wloką zwalczonych kniaziów ruskich i tłumy jeńców. Śmieją się wodzowie, rozradowani zwycięstwem, i własnemi rękami podcinają gardła, otwierają piersi, wyrywają serca wrogów. Krew, lament, rzężenie konania, krzyk boleści mordowanych, szloch niewiast, nagich i obłędem skutych, rzucanych pod nogi zwycięzcom. Syci uciech i krwi wodzowie mongolscy pokornym kniaziom, co klęczą na skraju drogi, darowują swoje siostry i córy, a ruscy bojarowie w lęku o życie wiodą do namiotów najeźdźców swoje niewiasty. Z mroku wypływają tatarskie oblicza potomków zwycięzców i zwyciężonych, ponura, drapieżna głowa Iwana Groźnego i jeszcze groźniejsze widma okrucieństwa carów ruskich i nie znającej miłosierdzia potęgi ich, tratującej narody i ludzi... Łupy dokoła i trupy pomordowanych; zgliszcza i ruiny; szubienice i lochy więzienne; szloch, jęki, przekleństwa, nienawiść, bunt i znowu — szubienice, kajdany, mogiły bez liku, otaczające, niby mroczne wiechy, znikający na wschodzie szlak stratowany, krwią zlany i ponury, jak stare cmentarzysko...
Lenin wciąż się śmiał. Cicho... długo... bez dźwięku i bez wyrazu...
Poeta przetarł oczy i oprzytomniał.
Zajrzał głęboko w mroczne oczy skośne, w szeroką twarz o grubych wargach; spostrzegł kości wystające pod żółtą skórą na policzkach, rzadki zarost nad grubemi wargami i na brodzie, wzrok zatrzymał na mocnej, okrągłej czaszce łysej, świecącej się w ciemności i wzdrygnął się cały.
— Otom spadł... — szepnęły wydęte, sine wargi Lenina..
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.
159
LENIN