Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.
199
LENIN


Jacyś ludzie bili kogoś, wlokąc go po kamieniach bruku co chwila wybuchając bezmyślnym śmiechem.
Głowa bitego człowieka tłukła się i podskakiwała po kamieniach, a za nią ciągnął się krwawy ślad.
— „Święty“ gniew ludu budzi się... — pomyślał Lenin i uśmiechnął się zagadkowo.
— Nie sądźcie...! — wypłynął z tajników wspomnień gorący szept.
Ujrzał Lenin celę więzienia austrjackiego, i klęczącego na pryczy dziwnego chłopa — skazańca, bijącego pokłony i zamaszyście kreślącego nad sobą znak krzyża.
— Nie! — szepnął z gniewem. — Oskarżajcie, sądźcie i karę wymierzajcie sami! Nastał czas zemsty za wieki jarzma i udręki. Wrogowie wasi muszą polec, a ich groby chwastami zapomnienia porosnąć! Sądźcie, bracia, towarzysze!
Tłum przebiegał z rykiem, świstem, tupotem nóg. Wlókł po jezdni młodego oficera, bił go, tratował, szarpał.
— Niech żyje socjalna rewolucja! — krzyknął Lenin. — Niech żyje władza Rad robotników, żołnierzy, wieśniaków!
— Ho! Ho! Ho! — odpowiedział mu tłum i biegł dalej, znęcając się nad zabitym.
Lenin odprowadzał oddalających się morderców dobrotliwem wejrzeniem czarnych oczu i szeptał:
— Jeden z moich atutów! Rzucę go, rzucę...
Na wieży pobliskiej uderzył dzwon na nabożeństwo wieczorne.
Zachodzące słońce zapaliło ognie i blaski na złotym krzyżu, godle męki.
Lenin przyjrzał się mu zmrużonemi oczami i rzekł wyzywająco:
— No, i cóż? Gdzież potęga Twoja i Twoja nauka miłości? Milczysz i nie sprzeciwiasz się? I będziesz milczał, bo to my zatwierdzamy prawdę!