— W domu, — odparła. — Pani nie chciała dać mi dziś urlopu przed południem, a tymczasem...
— Zapewne — przerwał Bołdyrew, — przecież należy wprzód podać śniadanie.
— Mam teraz ważniejsze sprawy! — odparła zapalczywie. — Wszystkie służące muszą być dziś na wiecu... Możecie państwo sami przyrządzić sobie śniadanie i nakryć do stołu... Nie umrzecie!...
Bołdyrew zrozumiał wszystko i pomyślał:
— Niewolnicy czują wolność i podnoszą głowy. Od nich nacierpimy się najwięcej...
Zrzucił płaszcz i wszedł do gabinetu.
Zaczął chodzić po pokoju i rozcierać zziębnięte ręce.
Czuł nieznośną trwogę. Jakieś złe przeczucie kamieniem leżało na sercu.
Ten dzień, jego dzień, został zatruty przedtem, nim powrócił do domu.
Zwykle czuł się w mocy i pod urokiem przeżyć, w stanie cichego rozmarzenia. Dziś z tego nastroju śladu nie pozostało.
Przeszedł do pokoju żony.
Siedziała przy biurku i na odgłos jego kroków nawet nie podniosła głowy.
— Marie... — rzekł cicho.
Pani Bołdyrewa nagle opuściła głowę na ręce i zaczęła ciężko szlochać.
— Marie... Marie... — powtarzał wzruszonym głosem.
— Widzę teraz, jak jestem ci obojętną... — zaczęła mówić przez łzy. — W takiej strasznej chwili nie pomyślałeś o mnie, pozostawiłeś mnie samotną... Dokoła strzały... Służba odrazu stała się brutalna i wyzywająca... A ty... ty... wolisz przebywać z tamtą kobietą!... Dla niej wszystko — uczucie i troska, a dla mnie — nic! Zaco! Przed rokiem jeszcze, pozostając sama, całe noce przepłakiwałam, tłukłam głową o ścianę w rozpaczy... Miałam jednak nadzieję... że powrócisz... że zrozumiesz różnicę pomiędzy tamtą... baletnicą, a matką twoich synów... kobietą, która w niedoli i doli zostawała przy tobie... Pomyliłam się! To już nie szał, nie spóźnione fantazje, to —
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
217
LENIN