Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
XV
LENIN


twora o olbrzymim brzuchu i drobnej główce bez śladów mózga... Sam zaś, jako „nowy prorok“ pozostał w szklanym grobowcu w mauzoleum, wzniesionem na placu, gdzie car Groźny ucinał łby wiernopoddanym, Piotr wieszał buntowników, a dyktator proletarjatu walił z kulomiotów do wszystkich, którzy z tych lub innych powodów na klaśnięcie jego bicza odpowiadali okrzykiem: „nie!“, aż nie zapanowała cisza cmentarna, wśród której legł on, syn radcy stanu, pół-mongoł, fałszerz pieniędzy i idej, największy drapieżca, bezczelny demagog-dyktator, duchowy wnuk Groźnego, syn Piotra Wielkiego i brat Pugaczewa, oswobodziciel i ciemiężca, Awwakum fanatyzmu, Rasputin krwawych orgij, burzyciel rodziny i społeczeństwa, pół-car, pół-bóg, a w istocie swojej — towarzysz najnędzniejszych, najmroczniejszych, najbardziej zbrodniczych; zuchwały gracz, straszliwy eksperymentator, teoretyk i nieuk w dziejach rozwoju ludzkości, marzyciel o duszy, jak mgławica nad bagniskiem...
Kelner ostentacyjnie zaczął sprzątać stoliki.
Na frontonie Grand Opera zegar wydzwonił drugą godzinę po północy.
Wstałem i zacząłem żegnać swoich przyjaciół.
— Dlaczego pan nie ogłosi odczytu w „Club du Faubourg?“ — zapytali mnie. — To byłoby takie wstrząsające i, mimo wszystko, przekonywujące!
— Niewiarogodne! — dodałem. — Niewiarogodne, gdyż w tym okresie skojarzył się paradoks europejski z paradoksem rosyjskim, a ten ostatni zwyciężył w kraju Iwanów Groźnych, Piotrów Wielkich, Katarzyn-Nierządnic, obłąkanych i rozpustnych popów, bo wodzem stał się mały, wolny od wszelkich zasad, doskonale rozumiejący duszę cara Iwana i półmnicha Rasputina, miotający się, przebiegły, zwinny, nieuchwytny „bies“ rewolucyjny — Lenin. Nikt mnie nie zrozumie, panowie, nikt nie uwierzy, nikt tu na Zachodzie nie zostanie przekonany! Lenina ważyć będą na karaty, jako djament biały lub czarny, a tu na szalę rzucić trzeba wiekową niewolę i morze wsiąkłych w ziemię rosyjską łez i krwi, koszlawe naśladownictwo Europy i ponurą spuściznę Azji...
Pożegnałem swoich przyjaciół i poszedłem wzdłuż — Boulevard Madeleine.
Pędziły lśniące limuzyny, wałęsali się „camlots“, myszkowały prostytutki, a nędzarki i nędzarze czaili się już w ciemnych framugach zamkniętych restauracyj, szperając w koszach ze śmieciami i odpadkami.
Cicho było dokoła.