Lenin jechał do fortecy św. Piotra i Pawła. Na narożnikach i na kopule katedry, dumnie podnoszącej ostrą „igłę“ dzwonnicy ze złotą galerą na szczycie, powiewały już czerwone flagi.
Plac przed kościołem, blanki i podwórka cytadeli były szczelnie zapełnione przez żołnierzy, robotników i ciekawy tłum uliczny. Powitano Lenina burzliwemi okrzykami. On szedł, otoczony eskortą i towarzyszami, na środek placu, gdzie dla niego przygotowano mównicę.
Wstąpił na nią i długo patrzył na zwolna milknący tłum. Gdy ostatnie pomruki zacichły na blankach murów i krużgankach katedry, wyciągnął ręce, niby objąć, ogarnąć chciał wszystkich tu zebranych, stojących w oczekiwaniu namiętnem.
— Towarzysze! — zawołał. — Po raz pierwszy w dziejach naszego kraju rewolucja stąpa po kamieniach tego straszliwego miejsca. Po raz pierwszy dumnie i zwycięsko powiewają nad niem sztandary czerwone, sztandary wyzwolenia! Wieki widziały tu rewolucjonistów, w lęku śmiertelnym dążących ku miejscu stracenia, lub dzwoniących kajdanami w kazamatach i lochach fortecy. Zgoła inne flagi biły czerwienią w oczy wykonawców woli carów i burżuazji. Były to skrwawione, szkarłatne, krwią zlane ciała męczenników, straconych ręką kata za walkę o wolność!
— Śmierć carowi! Precz z burżuazją! — buchnęły złe, ogłuszające okrzyki.
— Car będzie oddany pod sąd robotników, włościan i żołnierzy! — ciągnął Lenin, gdy się uciszyło znowu. — Burżuazja zostanie wytępiona, jako najstraszliwszy wróg wasz, wróg proletarjatu! Odbierzecie od niej ziemię, fabryki, kapitały, władzę; burżuazja zmarnieje, bo to tylko stanowiło jej siłę. Jeżeli zaś ośmieli się sprzeciwiać wam, zginie w