Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.
247
LENIN


Lenin, komisarze i żołnierze eskorty wsiadali do wozów.
Wyjechali z bramy fortecy.
O kilka kroków od niej, duża grupa ludzi, krzycząc i klnąc, biła kogoś. Wznosiły się i opadały pięści. Tłum szamotał się i przewalał z chodnika na jezdnię.
Lenin stanął w samochodzie.
Ujrzał jakiegoś staruszka, małego, siwego, jak gołąb.
Miał na sobie płaszcz generalski z czerwonemi klapami i szlify złote ze srebrnym zygzakiem — oznaką dymisjonowanego oficera.
Siwe włosy w kilku miejscach już nasiąkły krwią.
Staruszek co chwila chylił się pod spadającemi nań ciosami i zataczał się, tracąc przytomność. Nie pozwalano mu upaść i bito, kopano, szarpano.
Lenin zamyślił się i zmarszczył brwi.
Usiadł jednak i niedbale kiwnął ręką, szepnąwszy:
— Ich pierwszy dzień... dzień gniewu...
Nie oglądał się więcej. Samochód szybko mknął wybrzeżem.
Przed pałacem wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza kupa wyrostków ciskała kamieniami do dużych okien na parterze, a inni zbiegali schodami, wynosząc zrabowane rzeczy.
— Ich pierwszy dzień... — powtórzył Lenin.
Zmrużywszy oczy, zaczął liczyć czerwone flagi, powiewające nad domami, pałacami i gmachami urzędów i przyglądać się bacznie tłumom przechodniów, wzburzonych, biegnących w różnych kierunkach i radośnie wymachujących rękami. Tu i ówdzie tkwiły patrole i niewielkie oddziały żołnierzy z czerwonemi wstęgami na rękawach obok — grupki uzbrojonych robotników.
Gdzieś zdaleka dochodził turkot kulomiotu i salwy karabinowe.
Były to ostatnie echa dogasającej bitwy o władzę w stolicy, ostatnie chwile obrońców rządu Kierenskiego, który w przebraniu wieśniaczki miotał się w okolicy Piotrogrodu, próżno szukając wiernych pułków dla wyzwolenia zdradliwie opuszczonych przez niego kolegów — ministrów.
Lenin rzekł do Chalajnena:
— Każcie, towarzyszu, jechać na główny telegraf! Muszę wiedzieć, jak stoją sprawy w Moskwie.