Piotrowicz Szustow. Ani Bogu świeczka, ani djabłu — pogrzebacz, doprawdy!
Ojciec poruszył się niespokojnie i zaczął wycierać czerwoną chustką spocone czoło, mrucząc:
— Żyjemy w przyjaźni oddawna... zresztą, wszyscy oni mają rozległe stosunki, mogą się więc przydać w życiu, dopomóc, komuś z silnych tego świata dobre słowo o mnie szepnąć...
— Och! — westchnęła żona. — Co do tego dobrego słowa, to przypominasz mi Tiapkina-Lapkina z „Rewizora“ Gogola. Ten też bardzo o to dbał i prosił, aby rewizor, po powrocie do Petersburga, powiedział ministrowi, że w takim a takim mieście przebywa Tiapkin-Lapkin!
Zaśmiała się głucho i nieprzychylnie.
— Masza, co też za porównanie... — rzekł z wyrzutem.
— Zupełnie to samo! — zawołała pani Uljanowa. — Śmieszny jesteś! Dlaczego nie zapraszasz do siebie ludzi światłych, młodych, myślących, — naprzykład, lekarza Dochturowa, nauczyciela Nilowa lub tego dziwnego mnicha — kaznodzieję, brata Aleksego? Spotkałam ich u pani Własowoj, są to bardzo rozumni, uczciwi ludzie!
— Broń Boże! — wylękłym głosem i wymachując rękami, syknął pan Uljanow. — Są to typy niebezpieczne, jacyś tam... działacze.
— Działacze? — spytała Marja Aleksandrówna. — Co to znaczy?
— Coś złego! — odparł szeptem. — Ostrzegał mnie przed nimi naczelnik policji... Ale zapomniałem ci powiedzieć, Masza, że i on dziś nas odwiedzi...
— Tego tylko brakowało! — klasnąwszy w dłonie, zawołała z oburzeniem. — Dziś to już żywego słowa nie posłyszymy. Obecność policjanta, i to jeszcze takiego gorliwego, wszystkim zamknie usta.
Mąż milczał i, ciężko wzdychając, wycierał spocone czoło.
— Taki jak ja mały człowiek powinien mieć silnych przyjaciół, — powiedział bardzo cicho.
Marja Aleksandrówna machnęła ręką i wyszła do jadalnego pokoju.
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
2
F. ANTONI OSSENDOWSKI