Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/327

Ta strona została uwierzytelniona.
285
LENIN


nie zdążyli dobiec, bo stajnia, kryta słomą, spichrz i drewniany barak z lokomobilą, maszynami i narzędziami rolniczemi, zasypywane palącemi się żagwiami, odrazu stanęły w płomieniach.
Rozległ się cienki, żałosny kwik i trwożne rżenie koni, syk ognia, zgrzyt i trzask płonącego drzewa...
„Chłopska iluminacja“, jedna z niezliczonych, któremi rozświetlona była Rosja, przygasła dopiero o świcie...
Chłopi i baby, wymachując rękami i krzycząc wzburzonemi głosami, powracali do swoich chat, pędząc bydło, zabrane z obory Bołdyrewych.
— Ech, Akimie Semenowiczu, wesoła nocka była! — krzyczał jednooki wieśniak, klepiąc wójta po ramieniu.
— Czysta robota! — odparł, błyskając ponuremi oczami. — Wszystko docna pożarły płomienie. Nic nie pozostało! Maszyn szkoda! Nowe, dobre były...
— Mała bieda — krótki żal! — pisnęła idąca obok kobieta, schylona pod ciężkim worem, wypchanym zrabowanemi we dworze rzeczami. — Nasze prawo teraz! Wszystko należeć ma do ludu... Tak pouczał towarzysz Gusiew!
Odczuwając nagłą i serdeczną wdzięczność dla Stwórcy, wysoki wieśniak z opaloną brodą, zawołał w uniesieniu:
— Grubą świecę postawię przed ikoną św. Mikołaja Cudotwórcy za to, że bez żadnej przeszkody zakończyliśmy sprawę raz na zawsze! Nasza — ziemia, cała do nas należy matka — karmicielka!
— Patrzcie tylko, aby spadkobiercy Bołdyrewa nie powrócili — odezwał się ostrzegawczy głos. — Oj, na Sybir pogonią nas za tę noc, braciszkowie. Chryste Panie, zlituj się nad nami, obroń rabów Twoich!
Chłopi zaczęli oglądać się bojaźliwie, żegnać i szeptać modlitwy.
Posłyszał to Gusiew i, zsuwając czapkę na tył głowy, krzyknął:
— Nie bójcie się, towarzysze! Nigdy nie powrócą... Dla spokoju i pewności wbijemy na pogorzelisku pal z osiki. To już murowane — nigdy nie powróci tu żaden Bołdyrew!
— Wbijemy pal.. dlaczego nie wbić?!... — mruczeli chłopi.