Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
6
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Wszyscy zaczęli się śmiać, a ojciec Makary nalał sobie jeszcze jedną szklankę, wypił, zadarł głowę wysoko i pisnął:
— I-i-i! Ot tak!
Znowu rozległ się wesoły śmiech rozbawionego towarzystwa.
Pani Uljanowa, nakarmiwszy dzieci, wyprawiła je spać.
Siedziała milcząca i posępna, robiąc uprzejmą twarz tylko wtedy, gdy na nią zwracano uwagę. Wkrótce jednak podochocone towarzystwo zapomniało o niej. Spostrzegłszy to, wymknęła się z pokoju.
Wołodzia nie poszedł do oficyny, gdzie mieszkał z bratem. Powrócił pokryjomu i zaczaił się w saloniku, zdaleka przyglądając się ucztującym.
— Czy dużo możecie wypić, ojcze Makary? — pytał popa Uljanow, klepiąc go po ramieniu.
— Do nieskończoności plus jeden kieliszek jeszcze! — odparł, podnosząc oczy, jak do modlitwy.
— Wasza wielebność, podług wyrażenia Kuźmy Prutkowa, może ogarnąć nieogarnione... — zauważył ze śmiechem inspektor.
— Zaiste, Piotrze Piotrowiczu! — odpowiedział natychmiast ojciec Makary. — Albowiem powiedziane jest u Eklezjasty, syna Dawidowego, króla Jerozolimskiego: „Jedz chleb swój z weselem, a pij wino swe z radością, bo się uczynki twoje Bogu podobają!“
Wołodzia zamyślił się nad temi słowami. Matka uczyła go modlitwy i prowadziła do cerkwi. Ludzie modlili się przed pięknemi, złoconemi obrazami; jedni mieli rozrzewnione i rozjaśnione twarze, drudzy — płakali i wzdychali.
Bóg... Wielkie słowo, straszne, kochane, niezrozumiałe słowo.
Istota, mająca takie wzniosłe, wzruszające imię — Bóg, powinna być piękna, wspaniała, potężna, promienna; nie może ona być podobna ani do ojca, doktora, radcy kolegjalnego z orderem na szyi, ani do proboszcza w zielonej sutannie, z pięknym krzyżem na piersi, ani nawet do mamy, która przecież czasami gniewa się i krzyczy na siostry i służącą zupełnie tak, jak to czyni sam Wołodzia, podczas kłótni z rodzeństwem... Wielka Istota nie może postępować w ten