— Podejrzliwi są i czujni... — rozważał Lenin. — Mogą pomyśleć, że w głębi mojej duszy czają się zarodki antysemityzmu...
Długo nie mógł się uspokoić.
Zdawało mu się, że jeszcze słyszy miękki szelest atłasowych szub i cichy syk oddechu sędziwych starców. Zewsząd pytająco i ostro patrzyły na niego okrągłe, ptasie oczy w czerwonych obwódkach zmęczonych powiek, bielały siwe brody i srebrne skręty loków, spadających na ramiona. Szemrały ledwie dosłyszalne echa spokojnej, ufnej w swoją siłę i znaczenie pogróżki:
— Z chmury paść może deszcz życiodajny lub... piorun niszczący...
— Skąd ma paść? Kiedy? Na kogo? — pytał siebie Lenin.
Za drzwiami, na korytarzu szczęknął karabin szyldwacha.
Lenin zaśmiał się cicho.
— Spróbujcie! — szepnął i z mocą zacisnął pięść.
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.
298
F. ANTONI OSSENDOWSKI