cie, towarzyszu, posłyszycie rzeczy ważne. Koniecznem jest, abyście słyszeli!
— Kiedy?
— spytał Lenin.
— Dziś wieczorem... — szepnął Dzierżyński.
— Przyjadę...
Rozstali się i poszli w różne strony.
Cienie starego Kremlu spoglądały oczami, pełnemi rozpaczy i strachu niemego.
Zerwał się wiatr mroźny.
Widma rozwiały się, jak mgławica nad moczarami.
Wtedy wychynęły inne zjawy. Blade, pokrwawione, umęczone cienie ludzi zmarłych przez długie pasmo wieków w lochach katowni kremlińskiej.
Wykrzywiały twarze straszne, miotały długie ręce pod nisko zwisające chmury, śniegiem brzemienne, śmiały się bezdźwięcznie, cieszyły się radością wściekłą, bluzgały przekleństwami i wzdychały jękliwie:
— Zemsta za nas...! Zemsta za nas...!
Te cienie jęczące tworzyły korowody ponure. W zwojach zamieci wyły i pląsały, wznosiły się coraz wyżej, igrały z płachtą czerwoną, łopocącą na wieży, śmiały się przeciągle i znikały, tonąc w wirach i strugach smagającej śnieżycy.
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.
324
F. ANTONI OSSENDOWSKI