Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/375

Ta strona została uwierzytelniona.
327
LENIN


Lenin skinął głową w stronę nagich trupów i spytał:
— Co robicie... z tem?
— Część wywieziemy za miasto, gdzie jutrzejsi skazańcy przygotowują już dla nich i dla siebie groby. Innych zabiorą do szpitali, gdzie lekarze uczą się na nich. Pewien uczony profesor często tu przychodzi i opowiada, że dla nauki dobre nastąpiły czasy, bo trupów w bród! Niewiadomo nigdy, komu i czem można dogodzić!
Zaśmiał się piskliwie, szeroką dłonią zasłaniając usta.
Wchodzili po schodach na drugie piętro. Wszędzie stały posterunki żołnierskie. Krzyki, jęki, płacz dochodziły zdaleka; rozlegały się głuche odgłosy strzałów.
Lenin szedł wyprostowany, oddychał ciężko; czuł dreszcz, wstrząsający nim.
Weszli do obszernej poczekalni, z biegnącym w głąb lokalu korytarzem, gdzie przy każdych drzwiach przechadzali się żołnierze chińscy.
— Zamelduję towarzyszowi — prezesowi czeki... — rzekł siedzący przy biurku chudy blondyn o zmęczonych, zaczerwienionych oczach.
Po jego odejściu, Lenin całą siłą woli pohamował ogarniające go wzburzenie. Cicho tu było. Tylko od czasu do czasu rozlegały się chrapliwe głosy Chińczyków i dzwonki, natrętne, niecierpliwe.
Urzędnik długo nie powracał. Stojący przy drzwiach żołnierze spoglądali na nieznanego im człowieka pogardliwie i zagadkowo. Wiedzieli, że przybywający tu w różnych sprawach rzadko opuszczali gmach. Widzieli ich wchodzących do poczekalni, wychodzących — prawie nigdy.
Na męki mogli przyjść tą drogą, dla umęczonych — istniały inne wyjścia.
Lenin pomyślał:
— Stworzyliśmy państwo w państwie. „Czeka“ może się stać silniejszą od Rady komisarzy ludowych...
W głębi korytarza otwarły się drzwi i do poczekalni szybkim krokiem wszedł Dzierżyński.
— Przyszedłem, Feliksie Edmundowiczu — powiedział Lenin. — Trudno się dostać do was!