Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ XVII.

Ponury nastrój, niby kleszcze zimne, lub śliskie skręty płaza wstrętnego, ściskał serce i mózg Lenina. Czuł się tak, jakgdyby sam przed chwilą wyszedł z więzienia. Chciał się uśmiechnąć, przypominając sobie radość, niemal pijaną, bujną, gdy niegdyś opuścił celę, a furtka więzienna zatrzasnęła się za nim przy ul. Szpalernej w Petersburgu. Nie zdobył się jednak na uśmiech.
Potarł czoło i zaczął chodzić po pokoju, włożywszy wilgotne ręce do kieszeni tużurka.
Uświadomił sobie wkrótce swoje uczucia. Stanowczo nie mylił się. Miał wrażenie, że w straszliwym gmachu, gdzie panował Dzierżyński, pozostawił kogoś, potrzebującego pomocy i obrony. Odczuwał potrzebę powrotu, by zasłonić kogoś piersią swoją... Kogo? Dlaczego?
Wzruszył ramionami i mruknął:
— Djabelnie trudno zabijać ludzi! Zabijać, mając ciągle na ustach słowa miłości dla wszystkich uciemiężonych, nieszczęśliwych, umęczonych!
Zgrzytnął zębami i zacisnął pięści założonych do kieszeni rąk.
— W katowni „czeki“ jęczą i cierpią sami uciemiężeni, nieszczęśliwi bezmiernie, umęczeni męką niewypowiedzianą... Powrócić tam i rozkazać zwolnić wszystkich... zabronić znęcania się, mordu obłędnego! Tak! Tak!
Doszedł do okna i przystanął.
Na placu wewnętrznym przechadzali się żołnierze na warcie.
Smagała ich zamieć, ścinał im krew w żyłach mroźny powiew wiatru.
Nie mieli ciepłego ubrania, więc tupali nogami, bili rękami, biegali, aby się rozgrzać.
Lenin pomyślał:

LENIN22