bijają skrzynię deskami i wywożą za miasto, gdzie wrzucają do rowów, również napełnionych wapnem... Żadne niebezpieczeństwo nie grozi Białokamiennej Moskwie!
Z innych cel dochodziły krzyki, płacz i jęki ludzi.
— Szaleją z rozpaczy! — uśmiechnął się Dzierżyński. — Jęczą z głodu, bo to dobry sposób na wzbudzenie szczerości w zeznaniach!
Ktoś dobijał się do zamkniętych drzwi i dzikim głosem wył:
— Kaci! Bądźcie przeklęci... Oprawcy!... Pić! Pić!...
— Ach! — zawołał Fedorenko. — To „śledziowcy“!
Lenin zwrócił ku mówiącemu bladą twarz.
— Niektórych karmimy tylko bardzo słonemi śledziami, nie dając im ani kropli wody. Dręczy ich pragnienie, więc złorzeczą! Tacy albo tracą zmysły, albo wpadają w omdlenie. Pierwszych przeznaczamy „na wydatki“, drugim — obiecujemy dużo zimnej, czystej wody... Cha! Cha! Niechybny to środek! Stają się pokorni jak jagnięta...
Lenin milczał, a Fedorenko, widząc w tem niemą pochwałę, prawił dalej:
— Mamy lokale, gdzie zamknięci są ludzie, którym nie pozwalamy spać i doprowadzamy tem do obłędu lub zeznań. W innych znów działamy na upartych „moralnym biczem“. Słyszą oni, że w sąsiedniej celi torturują ich żony lub dzieci... Lecz to wszystko dla najbardziej zatwardziałych! Takich mamy nie dużo... Najczęściej wystarcza nastraszyć parę razy tem, że są już prowadzeni na stracenie... Zaczynają śpiewać wszystko, co wiedzą...!
Fedorenko pobiegł naprzód i otworzył drzwi.
Weszli do sporej sali, o łukowatych sklepieniach, oświetlonej kilkoma jasnemi lampami. W kącie stało biurko i dwa taburety.
Na murach pozbawionych okien, widniały bryzgi i czarne strugi skrzepłej, wżartej w cementowy tynk krwi.
Dzierżyński usiadł przy stole, posunąwszy drugi taburet w stronę Lenina.
Chuda, zaciekła twarz, gorejące, bezsenne oczy i trzęsące się palce Dzierżyńskiego przerażały Lenina. Przyglądał się z lękiem źrenicom nieruchomym i co chwila opadającym
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/389
Ta strona została uwierzytelniona.
341
LENIN