Lenin odrazu zamilkł, zacisnął zęby, oczy zmrużył i, wkładając ręce do kieszeni, spytał obojętnie:
— Co się stało?
— Zdawało mi się, że... wołaliście, Włodzimierzu Iljiczu...
— Nie! — odparł krótko. — Lecz dobrze, że przyszliście. Siadajcie i piszcie. Będę dyktował.
Chodził po pokoju, kurczył i prostował palce i rzucał urywane zdania:
— Jakkolwiek ciężki będzie pokój dla Rosji... pamiętać... pamiętać musimy, że... wszelkie ofiary... nawet życie swoje... i najbliższych... najdroższych... najdroższych istot... powinniśmy oddać... dla dobra proletarjatu... który wyrwie wrogom wszystko... co w tej chwili straciliśmy...
Sekretarz zapisał i czekał.
Lenin nie odzywał się... Stał przed oknem, nieruchomy.
Głowa dyktatora trzęsła się, szerokie ramiona podnosiły się i opadały... w oczach czuł gryzący żar...
— Mnie nikt, nikt nie zwróci Heleny... Heleny...
Łza stoczyła się po żółtych policzkach, pozostawiając po sobie palący ślad.
Lenin ścisnął palcami gardło, aby nie zawyć, westchnął głęboko, ukradkiem obtarł wilgotne oczy, odwrócił się i głuchym, chrapliwym głosem wyrzęził:
— Jutro dokończymy, towarzyszu... Znużony jestem... Myśl nie pracuje. Ciemno dokoła... zamieć jęczy... mroźno... Noc już głęboka... tylko umierać można... umierać... w taką noc przeklętą!
Spojrzał na zdziwionego sekretarza i nagle krzyknął cienko, przenikliwie:
— Precz! Precz!
Młodzieniec wypadł wylękły.
Lenin odtworzył w pamięci fanatyczną, drgającą twarz Dzierżyńskiego, wzdrygnął się cały, zatkał palcami uszy i oczy, zwarł szczęki i runął na kanapę, sycząc:
— Helenę zabito! Zabito...
Pode drzwiami zmieniali się żołnierze na czatach i powtarzali ponuremi głosami parol nocny:
— Lenin... Lenin...
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.
350
F. ANTONI OSSENDOWSKI