Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
16
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Stromy spych odbił, odrzucił słowa pieśni; potoczyły się nad rzeką, spadły nad niziną, pociętą kwadratami pół i okrytą zielenią łąk bez kresu.
Tratwa nagle zawadziła o ukryty kamień i gwałtownie obracać się zaczęła, porywana prądem na głębinę.
Rozległ się krzyk, umilkła pieśń, głośniej i częściej tupały nogi, mocniej wpijały się oparcia długich drągów w umęczone ramiona pracujących ludzi, pluskała woda, skrzypiał ster, trzeszczały wiązania belek.
Jeszcze nie skonało dalekie echo pieśni, jeszcze drgała, drżała w powietrzu ostatniem słowem: „...czelny...“, gdy siedzący przed szałasem kupiec porwał się na równe nogi i podbiegł do sternika.
Rozmachnął się szeroko i uderzył walczącego z prądem człowieka w twarz, krzycząc wściekłym, chrapliwym głosem:
— Psi synu! Oby matkę twoją-sukę... Do djabłów rogatych! Wy — nędznicy, żebracy podli, wyrzutki, więzienne ścierwo! Oby was cholera wydusiła! Oby...
Biegał, ciskał przekleństwa, bił, potrącał, wygrażał, wykrzykiwał złe, zgniłe, ohydne słowa...
Wysoki brzeg powtarzał wszystko i odbijał każde słowo, jak piłkę; leciała ponad rzeką i padała tam, gdzie umarły przed chwilą zwrotki pieśni o hetmanie zbójników, Razinie, obrońcy umęczonego ludu.
Rzeka nagle stała się bezbarwna, szara i pomarszczona, jak twarz starca; przygasło niebo, z którego odleciały anioły i archanioły w szatach perlistych, różowych, niebieskich, złocistych i zielonych, jak woda.
Wołodzia znowu czapkę nacisnął jak najgłębiej i, włożywszy ręce do kieszeni spodni, zamyślony i smutny powracał do domu.
Radość umarła w jego sercu.
Już nigdzie nie spostrzegł wesołości bezkresnej, nieśmiertelnej.
Wszystko przeminęło, odleciało bez śladu, bez echa. Chłopak oglądał się dokoła i szeptał:
— Mama mówi i kapelan gimnazjalny uczy, że Bóg jest miłosierny i wieczny... Dlaczegóż więc umierają ludzie, psy, ptaki? Dlaczegóż przemija cisza, pełna światła i radości?