Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/458

Ta strona została uwierzytelniona.
404
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Przemówią naraz wszyscy, a będzie to pomruk, który posłyszy cały świat! Zmuszą oni, aby pochylili przed nimi głowy buntem ogarnięci, nic nie miłujący robotnicy i komisarze, ludzie obcy z krwi lub ducha! Chłopi ciemni, których ty oświeciłeś, do życia powołałeś, dłonią twardą, spracowaną ujmą życie ojczyzny i poprowadzą bez wahań. Za to wdzięczność ci przynoszę, Włodzimierzu Iljiczu, od siebie — sługi Bożego, od „ziemi“ i od duszy umęczonego za lud brata twego, Aleksandra Uljanowa. Przyjmij go, wszechmogący, miłosierny Boże, do przybytku świętych Twoich!
Lenin, robiąc straszliwy wysiłek, wstał i oparł się o stół rękami. Oczy miał szeroko rozwarte, a w nich miotał się strach dziki, obłędny.
Stary pop oczy wzniósł do góry i szepnął z przejęciem namiętnem:
— Umieramy prześladowani, ścigani, umęczeni! Ach! Dobrze, szlachetnie i słodko dla surowej prawdy podlegać nienawiści bezwstydnych despotów, tyranizujących wolność w imię wolności, katujących duszę, aby poznała mądrość przedwieczną!
— Precz! — krzyknął Lenin i zatoczył się, jak pijany.
— Precz! — powtórzył chrapliwie i nagle, zgrzytnąwszy zębami, upadł na fotel w drgawkach.
Coś zadzwoniło przeciągle, syknęło, pękło... Cały świat zawirował, w szalonej spirali mknąc w otchłań wzburzoną, skotłowaną, gdzie snuły się czarne tumany i pełzły, niby blade węże, mgławice majaczące, kreślące w mroku zawiłe, tajemne zygzaki...
Mały, siwy człeczyna wyślizgnął się z pokoju i, ujrzawszy pielęgniarkę, rzekł do niej łagodnie:
— Idźcie do niego, siostro, snadź nie całkiem zdrów jeszcze nasz Włodzimierz Iljicz...
Wyszedł spokojny, uśmiechnięty.
Ciężki i długi atak ponownie pozbawił Lenina przytomności i sił.
Uporawszy się z nim, długo pozostawał w zadumie, nie spostrzegając nikogo i nie odpowiadając na pytania obecnych.
Jedna i ta sama, nieodstępna myśl świdrowała, dręczyła mózg jego: