Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/467

Ta strona została uwierzytelniona.
413
LENIN


— Towarzyszu... — podniósł głos Dzierżyński, grożąc oczami, — towarzyszu, rzekliście słowo... Można okłamywać ciemnych chłopów waszych, oszalałych robotników, buntowniczych i leniwych, ale nie mnie!... Ja wiem, czego żądam!... Wy nie rozumiecie tego, na co się porywacie! Wy nie znacie polskiego ludu! To nie Rosjanie! Polacy miłują sercem każdą grudkę ziemi, każde drzewo, każdą cegłę kościoła... Oni mogą się kłócić i za bary wodzić, lecz, gdy o kraj pójdzie, gorze temu śmiałkowi, który nań się targnie!... Tam tylko ja oszukać, omamić, uśpić baczność i trwogę potrafię! Tylko ja! Za moją wierną służbę, za morze przelanej krwi, za pogardę i nienawiść, otaczające imię moje, żądam tego!
Wyprostował się, lecz wzroku nie spuszczał z oczu Lenina.
Ciężko oddychał i zaciskał ręką twarz drgającą. Chwilami kurczyła się tak, że odsłaniała mu zęby i dziąsła, jakgdyby krzyczał przeraźliwie, to znów rozchylała usta i zwężała oczy w straszliwej masce śmiechu.
Lenin patrzał na niego. Odłamki, skrawki myśli niepotrzebnych, wrywających się zewsząd, wirowały w głowie:
— Rozstrzelał Helenę... zamordował Dorę... Ach, Apanasewicz?!
Milczenie trwało długo.
Dzierżyński uderzył dłonią w stół i szepnął:
— Żądam! Słyszysz ty, kusicielu, najeźdźco tatarski? Wyjdę stąd albo z dokumentem, podpisanym przez ciebie, albo poto, aby oznajmić, że umarłeś... Wiedz, że moi ludzie są tu wszędzie... Jeżeli zechcę, każę wymordować wszystkich w Kremlu... Żądam!
Jeszcze raz uderzył pięścią w stół i umilknął.
Lenin wyciągnął rękę do dzwonka elektrycznego.
— Nie trudź się... dzwonek nie działa — syknął Dzierżyński, szyderczo patrząc na dyktatora. — Zresztą, dziś w Kremlu na warcie stoją moi ludzie...
Lenin nagle się zaśmiał. Żółta twarz stała się uprzejma i wesoła.
— Chciałem prosić o papier! — zawołał. — Tylko o papier, cha, cha!