Stała się rzecz najstraszniejsza. Rada komisarzy występowała otwarcie przeciwko chłopom. Urok Kremlu i osobisty czar Lenina musiały prysnąć bezpowrotnie.
— Co robić? — szeptał Lenin. — Chłopom nie potrzebni są ani towarzysze zachodni, ani wschodni! Nic ich nie obchodzi elektryfikacja i postęp komunizmu! Żądają pokoju, normalnej pracy, chleba, towarów... Ja im tego dać nie mogę! Musiałbym rzucić włościaństwu sto tysięcy traktorów, uruchomić fabryki... Ha! Mr. King... rozpowiadał o potężnych maszynach, ale potem odszedł ode mnie i nawet się nie obejrzał! Mr. King!...
Spojrzał. Przy drzwiach pozostawał wyprostowany oficer, czekający na rozkazy.
Lenin zerwał się na równe nogi i krzyknął z wściekłością:
— Odejdź!
Oficer wypadł wylękły.
Lenin biegał po pokoju i, przykładając sobie pięści do czoła, wołał chrapliwie:
— Dajcie mi sto tysięcy traktorów, maszyny dla fabryk, robotników pracowitych, fachowych, genjalnych inżynierów, a ruszę świat z posad!
Wszedł woźny, który zwykle palił w piecach, i, śmiejąc się w kułak, mruknął ochrypłym głosem:
— Dziś zimno wam będzie spać, towarzyszu! Węgla do Moskwy nie dostarczono... Ludziska gadają, że gdzieś koło Charkowa głodni kolejarze strajkują i pociągów nie puszczają. Ha, jak brzuch podciągnie, to człowieka wszelkie zuchwalstwo się ima. Zimno wam będzie, towarzyszu, bo to na mróz bierze!
Lenin podszedł do niego i zajrzał mu w oczy.
— Jeżeli nie będziesz palił, to nie włócz się po domu... „towa — rzyszu“!
Wypchnął go i zatrzasnął drzwi.
Z ulicy dochodziły ponure tony i tchnące zawiścią i groźbą słowa międzynarodowego hymnu proletarjackiego:
Rządzący światem samowładnie
Królowie kopalń, fabryk, hut
Tem mocni są, że każdy kradnie