Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/481

Ta strona została uwierzytelniona.
427
LENIN


Dzieci z hałasem wchodziły do pięknej niegdyś sali. Teraz panowały tu zniszczenie, zaduch i brudy. Ściany, posiekane przez kule, powalane tłuszczem i upstrzone komunistycznemi hasłami, pomieszanemi z ohydnemi napisami; szerokie prycze w dwa piętra, niczem nie okryte, pełne kurzu, śmieci i śladów zabłoconych nóg, ciągnęły się dokoła.
Wychowawca zapalił latarnię naftową, a jeden z chłopców postawił na stół miskę gotowanych ziemniaków.
— Ścierwo! — warknął siedzący na pryczy wyrostek. — Tylko na kartofle mogą się zdobyć! Niech ich czarna śmierć wydusi!
Po kolacji dziewczynki i chłopcy zaczęli wchodzić na nary, podkładając pod głowę zwinięte łachmany, złorzecząc i bluźniąc co chwila.
Do pokoju bez szmeru wślizgnęła się dziewczynka lat czternastu. Była lepiej od innych ubrana.
Milczała, patrząc poważnie i surowo piwnemi oczami.
— Gdzieżeś się wałęsała, Lubka! — okrzyknął ją wyrostek, prawie nagi, bezwstydnie rozwalony na pryczy. — Jeżeli będziesz mnie zdradzała, ja ci zęby powybijam!
Splunął i zaklął ohydnie.
Lubka, nie odpowiadając, rozebrała się i cicho wsunęła wiotkie ciało swoje pomiędzy wyrostkiem, a dziewczynką, leżącą w skulonej postawie.
Na sali zapadło milczenie.
Rozlegał się tylko głośny oddech zasypiających i śpiących dzieci.
Za piecem darł się świerszcz.
Gdzieś niedaleko zawył żałośnie piesek, cienko, jękliwie.
Ciszę przeszył syczący, urwany szept:
— No, no, Lubka...
— Zostaw mnie! — prosiła dziewczynka.
— Stęskniłem się do ciebie... no, nie broń się... przecież nie pierwszy raz... Lubka, ty — najmilsza ze wszystkich... Pocałuj... nie broń się!
— Zostaw mnie! — szepnęła gorąco. — Dziś nie mogę, Kolka!... Byłam z mamą w cerkwi... Biskup odprawiał nabożeństwo... bardzo piękne nabożeństwo... wszyscy śpiewali... Popłakałam się...