Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.
448
F. ANTONI OSSENDOWSKI


ryny, salwarsanu, opjum i kokainy... W tem jest polityczna idea, mój drogi! Mamy „nep“, czyli nową ekonomiczną politykę. Dopuszczamy cudzoziemskie kapitały, ale dochody z nich, o ile nie można ich skonfiskować, zarekwirują w sposób „prywatny“ szulerzy, lub te piękne, a niebezpieczne odaliski, wkońcu zaś dostojny Kustandżi zerwie swój haracz.
Piotr Bołdyrew obejrzał się po sali.
Przy wejściu milicjanci Burowa pili koniak i zajadali chlebem z kiełbasą.
Przy stolikach szła gra, krążyły pieniądze, brylanty i szklanki z winem; małe, nagie dziewczynki siedziały na kolanach gości i bezwstydnie tuliły się do nich, dziecinnemi głosikami śpiewając sprośne piosenki i opowiadając ohydne anegdotki.
Po sali przechadzał się uśmiechnięty Kustandżi, ogromny, do słonia podobny Ormianin.
Na lśniącej się twarzy, okrytej czerwonemi plamami i wrzodami, zwisał gruby, fioletowy nos, zasłaniający wierzchnią wargę. Małe, czarne i przebiegłe oczy świeciły się drapieżnie, wszystko widząc, nad wszystkiem czuwając.
Podszedł do Burowa i rzekł piskliwie:
— Dziś marny dzień... Żadnego zarobku!
— Widzę! — odparł wesoło milicjant. — Oszczędzę was, towarzyszu, na dzisiaj! Zapłacicie mi tylko trzysta dolarów. Bagatelka, wobec tego, że Niemiec Brandt zostawi u pana dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, a ten młody Amerykanin Savey, co to pięknie tańczy i gwiżdże, — co najmniej pięćdziesiąt tysięcy. A inni? A to, co przewinie się przez gabineciki i czarny buduar pięknej pani Kustandżi?... Nie! Trzysta dolarów — to drobiazg...
— Aj — aj — aj! — zapiszczał Ormianin. — Towarzyszu, prędko będziecie miljonerem, jak Rotschild!
— Wtedy do was na bankiet i raut nie przyjdę! — odparł Burow, klepiąc gospodarza po ramieniu.
Kustandżi wcisnął do kieszeni kurtki milicjanta paczkę banknotów.
— Napiszę protokół, że dokonana rewizja nie wykryła nic karygodnego — rzekł Burow. — Chcę pokazać memu przyjacielowi wasz pałacyk, towarzyszu Kustandżi!