Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/507

Ta strona została uwierzytelniona.
451
LENIN


Goście powoli wpadali w błogi stan półomdlenia. Ściskając małe, rozpustne dziewczynki, leżeli z rozmarzonemi twarzami i oczami szeroko rozwartemi, które widziały przed sobą bladą zjawę śmierci.
Niektórych porywał szał obłędny, zmuszał do krzyków, wybuchów śmiechu, ryku zwierzęcego. Ci rzucali się na służebnice, drapali ich białe ciała, gryźli cienkie szyje i gnietli w lubieżnym uścisku, podniecając się jękami i krzykami bólu.
— Chodźmy stąd, chodźmy! — szepnął Piotr i biegł po korytarzu, jakgdyby złe, chore widma goniły go.
Na sali dancingowej tańczono namiętne tango. Młody Amerykanin, zagłuszając pianolę, wygwizdywał melodję, patrząc nieprzytomnie na wyślizgującą mu się, jak wąż, tancerkę.
Inny cudzoziemiec szukał sobie pary, nawołując bezradnie. Wszystkie kobiety były już zajęte, wtedy przeszedł do sali gry i zbliżył się do księżny, obejmując ją wpół.
Odepchnęła spocone dłonie mężczyzny i patrzyła dumnie na pochylonego nad nią natręta.
— Proszę panią „towarzyszkę“ do tanga — bełkotał łamaną mową rosyjską, rozdzierając sobie pijane oczy.
Kobieta powolnym ruchem podniosła się.
— Hej, Tamara! — rozległ się głośny okrzyk i wnet po nim przeraźliwy świst. — Pluń na tego burżujskiego gacha i chodź tu!
Od stolika bandytów szedł ku niej Czełkan.
Rozrosły, zwinny, drapieżny w każdym ruchu, pewny swej siły, patrzył na kobietę pożądliwie i rozkazująco.
— N-no, biegnij tu, a śpiesz się, dziewko! — krzyknął i znowu gwizdnął, a tak głośno, że z głębi lokalu przybiegł zdyszany i zaniepokojony Kustandżi.
Kobieta wyprostowała się dumnie i, mrużąc oczy, rzuciła wyzywająco:
— Uklęknij, chamie, uderz trzy razy głupim łbem w podłogę i proś, wtedy może...
Czełkan wybuchnął śmiechem.
— Czyś oszalała, Tamarka? — zawołał. — Ileż to razy miałem ciebie, zapomniałaś? Znowu zaczynasz buntować się? Podła krew knaziowa szumieć zaczyna? Ja ci to wy-

29*