Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/510

Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ XXXIV.

Czerwony Plac był oświetlony reflektorami. Białe mury Kremlu, niby z lodu wzniesione, załamujące się, zębate, majaczyły jak grzywiasta fala zamarzniętego morza. Na niebie, gwiaździstem, nasiąkłem łuną od świateł ulicznych, znieruchomiały w ciągłem czuwaniu, rozpęczniały okrągłe kopuły katedry Bazylego Błogosławionego. Duże i małe — zastygły, niby martwe głowy, zatknięte na palach, z nieżywą obojętnością patrzące nadół, gdzie kotłował się w białych promieniach latarni elektrycznych tłum, krzykliwy, niesforny, dziki.
Rwały się głosy nieznane, bluźniercze, obce tej nocy ciepłej, wiosennej, rzewnej. Muzyka płynęła huczną, szeroką strugą, wisiała nad miastem, wyrywając się z oświetlonych teatrów, kinematografów i restauracyj.
Zbliżała się północ.
Tajemnicza godzina, gdy od wieków lud rosyjski, zapominając o nigdy nieprzemijających klęskach i mękach, zanosił modły do Zbawiciela Świata. Umęczony przez ludzi, zmartwychwstał niegdyś o tej godzinie i wstąpił do promiennego królestwa Ojca swego niebieskiego.
Cicha, zadumana, przejęta urokiem wspomnień, odczuwająca łaskę Bożą noc...
Cóż mąciło ją teraz? Kto napełniał ją zgiełkiem, zgrzytem, wrzawą hałaśliwą, wichrem zrywających się okrzyków bluźnierczych, ohydnych, skoczną muzyką, śmiechem dzikim, przekleństwem obłędnym?
Przez tłum sunął pochód bezbożników, posłanych przez Kreml czerwony.
Na czele postępowali ludzie, niosący duży portret Włodzimierza Lenina, otoczony szkarłatnemi sztandarami, a za nim, śpiewając „Międzynarodówkę“ i skoczne, sprośne piosenki, długi wąż ludzi o twarzach bezczelnych i, mimo zu-