Cała wieś zebrała się przed domem Chalina.
Biała trumna, naprędce zbita z desek heblowanych, stała na dwóch zydlach w prawym kącie chaty. Na półce z czarnemi, zakopconemi obrazami paliła się świeca woskowa.
Młody pop, mały, chudy, w wyszarzałej sutannie i starej kapie z czarnego aksamitu odprawiał modły. Śpiewał suchym głosem, jakgdyby całą siłą woli hamując oburzenie. Niebieskie oczy co chwila zachodziły mu łzami, mocno zaciskał w bladej ręce krzyż i, ciężko oddychając, śpiewał urywane słowa modlitw.
Nie patrzał na stłoczonych dokoła wieśniaków. Oczy krył pod opuszczonemi powiekami.
Od czasu do czasu rzucał wzrok na umarłą Naśćkę.
Widział jej zaostrzony nos, zmarszczki bólu koło ust i jedno mętne, niedomknięte oko.
Wtedy urywał pienia, ze świstem wciągał powietrze i mocniej wpijał się chudemi palcami w metal krzyża.
Nabożeństwo dobiegło końca.
Przebrzmiały straszliwe, łkające słowa:
— Ukój ją, Panie, w przybytku świętych Twoich!
Chłopi wynieśli Naśćkę, dążąc szybkim krokiem na cmentarz, gdzie pasły się krowy, pozostawione bez dozoru, biegały psy wśród chwastów, pogmatwanych zarośli wikliny i powojów.
Nad grobem dziewczyny szybko wyrósł mały kopiec żółtej gliny, a nad nim — biały krzyż drewniany bez napisu.
Pan Uljanow zaprosił popa do siebie na herbatę, mówiąc do niego:
— Zdaleka przybyliście, ojcze, znużeni jesteście. Bardzo prosimy do nas!
Chalin nie zatrzymywał kapłana; rad był, że może pozbyć się nieznajomego popa z dalekiej cerkwi parafjalnej. Obcy