Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
34
F. ANTONI OSSENDOWSKI


wie zemdlona, ścięta z nóg rozpaczą bezsilnie oparła się o ścianę chaty.
— W imię Ojca, Syna i Ducha świętego, amen! — zawołał żebrak. — Tedy oto ja, niegodny sługa Chrystusa, biorę was ze sobą... Pójdziemy razem na żebractwo, na tułaczkę... w znoju, w mrozie, w słotę, burzę i zamieć śnieżną... od wsi do wsi, od miasta do miasta, od klasztoru do klasztoru... po całem niezmierzonem obliczu Rusi świętej!... Jako ptaki będziemy, co nie orzą, nie sieją, a Bóg plon im zsyła, co w sercach dobrych ludzi wyrasta... Nie rozpaczajcie... nie płaczcie!... Z niebios Chrystus Umęczony i Matka Jego Przeczysta ześle wam pomoc... Zbierajcie się... W drogę daleką, znojną... W imię Chrystusowe... aż do dnia, gdy przyjdzie pomstowanie i nagroda dla uciśnionych, we łzach i bólu tonących... W drogę!
Ujął za ręce dziewczynki i poszedł, dzwoniąc żelazem. Dzieci nie opierały się. Szły pokornie, cicho płacząc.
Darja spojrzała za odchodzącemi, ogarnęła zrozpaczonym wzrokiem ubogą chatę, rozwalony chlew, połamany płot podwórka i porzucony skopek z resztkami mleka na dnie.
Krzyknęła przenikliwie, groźnie, niby jastrząb, krążący nad łąką, pobiegła, doganiając Ksenofonta, postukującego kosturem, i cicho postępujące przed nim dziewczynki w brudnych koszulach płóciennych, bose, z powichrzonemi włosami lnianemi.
Rozbiegły się baby po izbach i po chwili otoczyły odchodzących na tułaczkę żebraczą, znosząc chleb, jaja, kawały mięsa, drobne miedziaki. Oddawały jałmużnę Ksenofontowi i Darji, szepcąc:
— W imię Boże...
— Chrystus wynagrodzi... — odpowiadał żebrak, chowając datki do worka. Cała wieś odprowadzała aż do skrzyżowania dróg dawnych sąsiadów, porzucających na zawsze gniazdo rodzinne.
Dalej żebracy szli już sami.
Tylko Wołodzia, kryjąc się w krzakach, sunął za nimi.
Ksenofont modlił się szeptem, Darja cicho płakała, dziewczynki, już uspokojone i uradowane zmianą w ich życiu, biegły naprzód i zrywały kwiaty.