Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Prawda, bojar Telepniow bogate, piękne choromy[1] wystawił w Wielikich Łukach! — odparł Moskal. — A poco macie szable? A nużby Lachy was spotakały?
— Lachów żadnych nie widzieliśmy. Szable na zabitych, leżących po drodze, znaleźliśmy i wzięliśmy. Lepiej naszym niech służą...
— To Lachów, powiadacie, nie widzieliście? — pytał Moskal.
— A nie, sława Bohu! Słyszno, że Lisowski idzie przez Wieliż, Toropiec pod Pskow...
— Pod Pskow! — zawołał jeździec. — Tedy dobra nasza! Kniaź Trubeckoj już wyszedł z Moskwy, aby Lachów w Smoleńsku odwiedzić.
— Sława Bohu! — powtórzył Marcinek. — Luto oni krwi naszej przelali!
— Teraz im Trubeckoj krwi utoczy w ich barłogu! — zaśmiał się drużynnik. — Kiedy do Drohobuża wjedziecie, pytajcie o dom Łukina. Znajdziecie tam setnika Wasyla Boborykowa, powiedźcie mu, że spotkaliście mnie.
— A jakże powiemy, kiedy nie wiemy, kogo spotkaliśmy? — zapytał Janko.
— Powiedźcie, że Iwan Seleźniow, dziesiętnik z przedniej straży wojewody Gromowa jechał. Nie zapomnijcie!
— Christa radi[2], jakżeby zapomnieli?! Taką radosną wieść słyszymy od was, że Lachów idziecie rzezać! — zawołał Marcinek.
— No tak! Z Bohom! — rzekł jeździec.
— Z Christom Bohom! — odpowiedzieli i ruszyli dalej.

Jechali, zlekka potrącając się strzemionami i mrugając do siebie figlarnie.

  1. Dom, pałac.
  2. Na Chrystusa.