Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Pięciu drużynników z berdyszami otoczyło chłopaków i przyglądało się im podejrzliwie.
— Na czaty postawiono was? — spytał Marcinek.
— Na czaty po pięciu posyłają teraz setnicy — odpowiedzieli Moskale.
— To was pięciu tu stoi? — dopytywał chłopak, szczypiąc Olka w udo.
— Mówiłem, że pięciu, bo taki rozkaz, — objaśniał żołdak.
— Ale daleko stąd do bramy, bo do wojewody pilno nam z wieścią od Seleźniowa, dzielnego mołodca?
— Na trzy strzelania z rusznicy będzie — odparł. — A co z Seleźniowym słychać?
— Ucapił on trzech Lachów, powiązał i prowadzi za sobą. Jeno opierają się mu, więc kazał, żebyśmy wojewodę o przysłanie mu trzech drużynników prosili — mówił ze śmiechem Marcinek. — Struchlały Lachy, na ziemię padają, za drzewa się chwytają, nie chcą iść, bo wiedzą, że poigracie wy z nimi!
— Oj, poigramy, a jeszcze lepiej poigramy, jeżeli to Lisowskiego, wściekłego psa, konniki! — zawołali drużynnicy.
— Jakbyś zgadł, bracie! Lisowskiego to ludzi spotkał Seleźniow, dobry wojak! — mówił Marcinek.
— Czegóż, szczeniaki głupie, nie mówicie tego odrazu? — zawołał starszy żołdak. — Pobieżemy tam sami i już niedługo będą się opierały wraże Lachy!
— A któż nas poprowadzi do wojewody? Radi Christa, odprowadźcie, bo musimy go o swoich bojarów Telepniowych zapytać. Spieszno nam!
— Sieroga i Włas pokażą wam dom wojewody, a wy chłopcy, za mną! — krzyknął starszy drużynnik.