Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Zrozumieli bowiem, że nie w smak tym ludziom zawierucha wojenna, porywająca im chłopów i dobytek, ściągany dla wojska, a nie dająca od długich lat ani chwili spokoju i wytchnienia. Gdy i drużynnicy zrazu ostrożnie, a później śmielej zaczęli uskarżać się na wojenne niewywczasy i trudy nieznośne, bojarkowie jęli na Pożarskiego, Lapunowa i Trubeckiego narzekać i wzdychać do królewicza Władysława, przy którym miała Ruś spokoju zażyć.
— Zachciewa się bojarom dumnym Michała Romanowa na carstwo powołać, a samym przy tronie stanąć i pierwszymi ludźmi przy majestacie być! Oby morowa zaraza pożarła, oby „smutjanów“[1] luta spotkała śmierć! — mówili Moskale.
Acz młodzi byli Lisowie, jednak w mig zrozumieli, że lud o pokoju marzy i chętnie do Polaków garnąć się będzie, jeżeli ład z rąk ich otrzyma.
Nie wiedzieli jednak wyrostki, że lud zawsze niechętnem okiem na wojnę spogląda i, że państwa — nie całą gromadą, lecz wiernymi ojczyźnie synami się bronią przed nawałą wrażą.
Tak też było na Rusi. Miłujący ojczyznę Pożarskij, Trubeckij, Chowanskij, Basmanow i Minin wojnę podtrzymywali i coraz szersze koła ludu moskiewskiego w grę krwawą wciągali.

Nie chcieli oni mieć obcego cara na tronie Rurykowych potomków, a przeciw Polakom nienawiścią pałali za to, że król i jezuici — dwóch oszustów-samozwańców podtrzymywali, a wojska polskie grody plondrowały i niejedną włość ogniem i mieczem zburzyły.

  1. Buntowników.