Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/123

Ta strona została przepisana.

aż za Smoleńsk odbieżycie, Lachy proklatyje.[1] Hej, tam! Kto na mnie wyjdzie w pojedynkę? Wychodź! Zderzmy się! Spróbujmy się!
Pan Aleksander Gąsiewski kazał bramę otworzyć i natychmiast na szeroki plac przed murami wyjeżdżać zaczęli na harce polscy rycerze.
Moskale poznawali niektórych z nich i głośno wykrzykiwali ich imiona:
— Hej, patrzcie! Tamten na białym koniu — to pułkownik Jaksa Bobowski, luty krowopijca! A ten bez szyszaka — to Aleksander Zborowski, co obuchem zbroję łamie; ów na czarnym koniu i sam, jak djabeł czarny, to Rożyński, co Samozwańca po mordzie tłukł, a w pojedynkę odrąbał dłoń wojewodzie Szeremetjewowi... Dużo ich dziś wypadło...
Tymczasem wyjeżdżali konni i wy chodzili piesi Moskale, aby harcami się nacieszyć.
Jakiś setnik, barczysty i porywczy, dojechał do Polaków pierwszy i krzyknął:
— Wychodź, kto śmiały!
Rzucił się do niego młody Michał Gedroyć, lecz setnik ciął go po hełmie i z siodła zrzucił. Już leżącego dobił włócznią.
Wspiąwszy konia, skoczył na pomoc płomienny Roman Sanguszko, lecz w tej chwili z obu stron sypnęli się inni i bitwa stała się ogólną.

Aby Moskale nie mogli, korzystając z harców, do nowego rzucić się szturmu, pan Gąsiewski odciął plac boju od zaczajonych drużynników ścianą ognistą z padających gęsto pocisków armatnich, a na mury wprowadził strzelców z rusznicami przy ramieniu.

  1. Przeklęci.