Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Zwiążcie tego lackiego pachołka i przerzućcie przez płot, a wtedy odjedziemy!
Dwór odpowiedział salwą. Rozległy się nowe przekleństwa i straszliwe pogróżki.
— Czekajcie, czortowe wióry, wykurzymy was, jak jaźwców z nory!
Lisowie dłużej nie czekali.
Biegnąc przez pola, okrążyli dwór od tyłu, który opierał się o jezioro; wdrapali się na płot i zeskoczyli na dziedziniec.
— Na pomoc do was przybywamy! — wołali po rusku. — Hospodi pomiłuj[1], święty Mikołaj cudotwórca!
Stary, dostojny w mowie i ruchach bojar Ozorin witał ich z radością i pytał o imię.
— Nie czas na to ninie! — zawołał Marcinek. — Wpierw musimy rozpędzić tą hałastrę. Hu macie ludzi we dworze? Czy wszyscy są uzbrojeni?
— Mam dworskich sług dwudziestu, sam zaś samotrzeć jestem, bo dwuch synów pozostało we dworze. Wszyscy uzbrojeni. Mają szable i berdysze — odpowiedział Ozorin.
— Tedy dobra nasza! — krzyknął Marcinek. — Każ, gospodinie, otworzyć bramę, a my wypadniemy z twymi ludźmi i pobijemy tych łotrzyków!
— Jakżeż tak?... — zaczął starzec, lecz Lisowie już nie słuchali.
Podzielili ludzi na dwa oddziały i odsuwali ciężkie, kute wrzeciądze bramy.
Za chwilę już się zderzyli z napastnikami.

Zawrzała bitwa.

  1. Boże, zlituj się.