Liczko białe, przybladłe z przerażenia, oczęta modre, brew ciemna, foremna, niby łuk, zgięty mocną dłonią, Warkocze płowe i pierś wysoka, falująca pod wzorzystą tkaniną „sarafanu“[1].
Panna Krystyna aż oczy rwała: tak była piękna, a wylękła, a słodka, a przylepna, a z pod ciemnych rzęs patrząca błagalnie i rzewnie. Ciągnęła ku sobie oczy młodzików, niby pszczoły do wonnego miodu lipowego.
Pokraśniał Marcinek jeszcze bardziej i zmięszany na brata ciotecznego spojrzał.
Spostrzegł odrazu, że i ten stoi zarumieniony, jak żak przed karą, więc się nagle rozgniewał i mruknął przez zaciśnięte zęby:
— Czeka, jako młody gawron, gębę rozdziawiwszy, rychło-li mu co w nią wetkają! Ciapukapusta!
— Ciapugroch! — odmruknął Olko. — Patrzcie-no?! Fuka, niczem jeż z płonkami... Kawaler ognisty!
— Stul pysk...
— Nie stulę, bo ty stul!...
Zdawało się, że zacietrzewieni junacy rzucą się na siebie z pięściami, lecz Marcinek pohamował się i nagle śmiać się zaczął, a później szeptać do ucha Olkowi:
— Jedna dziewka stu chłopów powaśni — to prawda, ino czy my w tej setni będziemy, bracie miły?
— Jako żywo — nie! — odpowiedział Olko. — Bierz sobie, boś starszy i najmocniejszy z Lisów — i łęczyckich i inflanckich, kresowych! Bierz! Ja na drużbę pójdę, albo na chrzestnego ojca. Chi! chi! chi!
— Pleciesz, jak ślepa baba łyko! — żachnął się Marcinek, lecz w sercu czuł wielką radość i wdzięczność dla Olka.
- ↑ Niewieścia suknia rosyjska, ludowa.