Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Ale w każdym włosku złocistym siedział djabełek mały, kąśliwy i chyży. Ten, jak trucizna, przez palce i dłonie dostał się do serca, rozżarzył tam ogień gorący. Płomień wyrwał się, zapalił oczy, do czerwoności rozgrzał usta i dłoniom nadał ciepło przejmujące, rozkoszne.
Bojarówna w zachwycie i radości, upojona miłością dziarskiego Lacha, objęła go za szyję, w oczy zajrzała omdlałym wzrokiem i szepnęła:
— Luby mój, za tobą, jak raba, wszędy pójdę: — i w ogień i w wodę! Dla ciebie wiarę ojcową porzucę i do twojej cerkwi chodzić będę, w twojej mowie Boga, Spasa i Macierz Jego Przeczystą błagać będę, aby życie nasze w miłości i szczęściu długie lata zachowali aż do śmiertnego czasu!
Wtedy o wszystkiem zapomniał młody Olko Lis, bo krew gorąca burzyć mu się zaczęła; całował ruską krasawicę, miłość i wierność jej ślubował do grobu.
Tak to skrzydlaty bożek — Kupido sidła zastawił Lisów i usiecił ich, omamił, skrzydła im podciął i słodką niemocą osłabił, zatruł.
Jednak w sam czas przyszła trwożna wieść o tem, co się dzieje w polskiem wojsku, broniącem dla królewicza Władysława Kremlu, gdzie czekał na niego wspaniały tron Rurykowych potomków i carska czapka Włodzimierza Monomacha.
Otrząsnęli się chłopcy, zrzucili z siebie słabość i troski miłosne, powiedziałbyś, jak jabłonki i wiśnie zrzucają z siebie kwiat wiosenny.
— Czekają Moskale na naszych, jak kruk na ścierwo, rzekł Marcinek. — Niedoczekanie ich!
— Oj, nie trza nam było tu do tej Dubrawy z odsieczą wtedy iść! — westchnął Olko. — No, ale stało