Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/154

Ta strona została przepisana.

się! Żeby człek wiedział, gdzie ma upaść, toby zrazu usiadł...
— Gdyby nie gdyby, toby były grzyby! — zakończył rozważania brata Marcinek. — Nowych fortelów trza się imać i — tyle!
— A dziewki nasze? toż-to płakać będą! Od śluzów chyba jezioro z brzegów wystąpi? — zauważył Olko.
— Popłaczą, ale zrozumieją, że nijak nam inaczej nie lza!
Poszli najprzód na naradę ze starym bojarem.
Ten radził przeczekać dni kilka, bo słuchy krążyły, że właśnie w stronę Dubrawy cofa się jedno skrzydło moskiewskie pod wodzą Szeremetjewa.
— Ucapią was i ubiją — mówił Ozorin. — A co wtedy z dziewkami będzie? Widzę ja, choć stary, co się tu święci...
W głosie starca Lisowie dosłyszeli smutek i niepokój.
Pod pozorem dostarczenia wojskom kilku głów bydła, wyruszył Marcin Lis na zwiady.
Dotarł do obozu samego Szeremetjewa, rozejrzał się bacznie, jeszcze baczniej słuchał, o czem gwarzą setnicy i drużynnicy przy ogniskach i wielu rzeczy się dowiedział.
Był to początek października.
Chodkiewicz prawie bez bitwy szedł do Moskwy, gdzie istotnie wybuchły zaraz niesnaski. Stołeczne i własne jego wojsko burzyć się zaczęło, krzycząc, że to już za późna pora na wojnę, dla której też zapasów i spiży brakło; pułkownicy znaków koronnych nie chcieli służyć pod buławą hetmana litewskiego, a inni, chociaż w tem ujmy dla honoru nie widzieli, jednak, obawiając się, że cnotliwy i twardą mający rękę wódz, weźmie ich w karby, a nawet za dokonane liczne zbrodnie, hańbiące imię