polskich rycerzy, pokara surowo, — sekundowali rokoszanom.
Zbuntowane przez pułkowników Cieklińskiego, Zaliwskiego, Pobidzińskiego i Łaszcza chorągwie koronne, bez wiedzy hetmana, do króla posłów wyprawiły z żądaniem wypłaty żołdu i powrotu do kraju.
Marcinek, zrozpaczony i wściekły, na własne uszy słyszał, jak przybyły z Moskwy szpieg moskiewski, po wysłuchaniu go w kwaterze wojewody, popijając gorzałkę, rozpowiadał o tem tłumnie otaczającym go drużynnikom.
— Pożdijcie małość[1], a Lachów gołemi rękami, jak piskorzy imać będziemy! — śmiał się szpieg. — Pogryzą się oni nie dziś, to jutro na śmierć, jak głodne wilki!
Chciał mu Marcinek za te słowa głowę rozłupać siekierą, co przy ognisku leżała, w drewno wrażona, jednak się pohamował, najpierw — na nic to, powtóre — prawdziwie rozumował szpieg.
— Sami na siebie stryczek gotują! — ze smutkiem myślał młodzian, zęby ściskając, aż mu skrzypiały, jak bułat po szkle.
Pocieszyły go natomiast wieści o Lisowskim.
Ten oganiał wojska moskiewskie, jak brytan stado, odrazu z różnych stron.
Wszędzie był, a wszędzie, jak wilk, coś urwał, coś odgryzł, coś rozpędził w popłochu na cztery wiatry.
Jakiś setnik, przybyły z obozu Pożarskiego, mówił do djaka,[2] przyjmującego od Marcinka bydło, dostarczone z Dubrawy:
— Ten wściekły pies, ten wilkołak nie daje kniaziów ani czasu, ani wypoczynku! Szczypie go ze wszystkich