Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Nie rozpaczaj, bo póki życia, tyle czasu na fortele chociażby w lochach...
Zwrócił się do setnika i, ogarnąwszy wesołym wzrokiem drużynników, krzyknął:
— W drogę! Spieszno i wam i nam!
— Prytki[1] Lach! Dokądże ci spieszno? — spytał jeden z żołdaków.
— Na wolność, bratku! — odpowiedział Marcinek.
— Śmierci lutej prędzej się doczekasz! — zaśmiał się inny.
— Dobre i to, bo i tak wolny będę! — odpowiedział junak, na Moskali patrząc zagadkowo.
Chociaż w straszne wpadł tarapaty, jednak głowił się nad tem, dlaczego nie widział ani starego Ozorina, ani Naści, nie słyszał też, żeby ktoś wspomniał o bracie stryjecznym, Olku.
— Dobra nasza! — zawyrokował. — Może tamci ucieczką się salwowali, a wtedy pomocy od nich oczekiwać możemy.
Uśmiechnął się do siebie i mruknął:
— Fortuno — matko! Kiwnij ogonem gładko!
Wsadzono jeńców na wóz, otoczono konnymi drużynnikami i ruszono.
Dubrawa pozostała za nimi, a w mroku nocnym ledwie się znaczyła jaśniejsza wstęga drogi.
Dokąd miała ona zaprowadzić te zbłąkane na wrogiej ziemi, a kochające się serca, — tego nikt w onej chwili groźnej nie wiedział i nie przeczuwał.



  1. Szybki.