— Przebrana za pochołka, bo już uciekać chciała, gdy dwór bojara Ozorina, gdzie przebywali, otoczyliśmy, — objaśniał setnik.
Makary trząsł głową i tupał nogami, krzycząc:
— Precz z nią! precz! Nie masz tu miejsca dla niewiasty, a do tego — łacińskiej wiary wrażej! Tu w sąsiedztwie na tamtym brzegu rzeki, w borze stoi „skit“[1] żeński, gdzie czernice[2] mogą ją wziąć do siebie i ustrzegą, ustrzegą!
Rozmowy tej nie słyszeli Marcinek i Krzysia, stali bowiem na dworze, zziębnięci, otoczeni żołdakami, którzy siarczyście klęli mróz, wojnę, Pożarskiego z Szeremetjewem, setnika i przeora, bluźniąc przeciwko Bogu i coraz bardziej we wściekłość wpadając.
— I co tu z Lachami się wodzić po zimnie?! Powróz na szyję i na pierwszą sosnę przydrożną! — mruczał jeden z drużynników, skacząc i rozcierając śniegiem odmrożone uszy.
— Nad ciebie i nad świnie wójtowe — niema mądrzejszych! — pomyślał Marcinek, wilczem okiem spoglądając na drużynnika.
Nareszcie zjawił się setnik z Makarym i Jaszką, brzękającym dużym pękiem kluczy.
Ujęto Marcinka pod ręce, skute łańcuchem, i poprowadzono.
Przy wejściu do ciemnego kurytarza, ukośnie biegnącego pod ziemią, zatrzymał się junak i długiem spojrzeniem żegnał umiłowaną dziewczynę...
Odstąpiła go w onej chwili nadzieja ratunku, ujrzał przed sobą straszną, powolną śmierć w więzieniu. Serce mu się ścisnęło bólem i rozpaczą, jednak pohamował