Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/17

Ta strona została przepisana.

z publicznego skarbu zapłaty. Niepospolitej ja od was żądam odwagi! Jeżeli jeden wśród was jest, któryby na wymierzone przed sobą działo nie rzucił się, jeden nie uderzył na pięciu, gdy ja rozkażę, nie wskoczył pierwszy na mury, lub w bystre i głębokie nurty, niech do szeregów moich nie dąży! Orężem waszym będą szabla i rusznica, łuk z sajdakiem, rohatyna, koń lekki i wytrwały; ani wozów, ni taborów, ani ciurów nie ścierpię! Wszystko nosić będziecie ze sobą. Nie wymagam ja po was gładkich w szyku obrotów, ino natrzeć zuchwale, kiedy potrzeba rozsypać się, zmylić ucieczkę, znów się odwrócić i nieprzyjaciela obskoczyć, to — dzieło nasze! Dam odpoczynek, gdy czas po temu, lecz w potrzebie, w pracach waszych znać nie będziecie ni dnia, ni nocy. Przebiegać najodleglejsze szlaki nieprzyjacielskie, krainy palić, wsie burzyć i miasta, pędzić przed sobą trzody bydła i jeńców tysiące, nie przepuszczać nikomu — to odtąd stać się ma jedynem zatrudnieniem waszem!“[1]
Tłum milczał, ważąc w myślach słowa orędzia.
Pan Kleczkowski uśmiechnął się pod wąsem i dorzucił jeszcze głośnej, chociaż w słowach jego zabrzmiały już gniew i drwiny:
— A pomnijcie k‘temu, że wprawdzie na zbrojnego nieprzyjaciela nie dość jesteśmy opatrzeni, zwłaszcza w żelazo, którego na wojnie, w największym niepokoju, dla ustawicznego używania nie mamy, tylko u koni pod kopytami, u siebie zaś przy boku, a częściej w garści!
Znowu milczał tysięczny tłum.

— Ho! Ho! — zagrzmiał pan Jarosz i śmiał się długo i urągliwie. — Ho! Ho! A to ci Litwa odważna?! Czy

  1. Tekst oryginalny.