dzie niespełna jestem rozumu, który mi się pomącił od katowania bez miary!...
— To udajesz ino? — zapytał zdumiony Marcinek.
— Swoja skóra bliższa, niż koszula! — zaśmiał się mnich. — Cóż chcesz? Umierać ochoty nie miałem, więcem się przerobił na „jurodziwego“ i tu dostałem się... Nie słodsza jednak rzodkiew od chrzanu! Przeor Makary ciemny jest, jak noc, ledwie — ledwie czytny, inni — nie lepsi, śpiewają psalmy, powtarzają modlitwy, słów nie rozumiejąc, a najgorszy to — Sawa, kat i sędzia cerkiewny na cały obwód!
— Nie lubi ciebie Sawa, ojcze? — zadał pytanie Marcinek.
— On jeden przejrzał mnie i wie, że więcej udaję.
Więc nieraz na spytki bierze, ogniem przypieka, na lód sadza, pod paznogcie drzazgi wbija. On — kat! On — gorszy od zbója!
Starzec aż trząsł się od nienawiści i zgrozy.
Długo rozmawiali, jak dwaj spiskowcy, Jaszka — służka klasztorny, stróż przy lochach strasznych, i młody, uwięziony rycerz polski.
Nareszcie uradzili, że nazajutrz Jaszka przepiłuje łańcuchy więźniowi i pod jakimś pozorem zamani Sawę do lochu, gdzie go Marcinek zwiąże i przebierze się w szaty i kłobuk czerńca. Mnicha zamkną w lochu, a sami w nocy uciekną z klasztoru.
— Do wsi Troszinoj tylko dojść musimy, a tam już drużków wiernych znajdziemy, dadzą oni „bożemu człowiekowi” i innemu czerńcowi kłobucznemu konie. Powiemy, że do Kazania jedziemy, pomylimy ślady... No teraz śpij; złych snów nie miej! Bóg niech ciebie ma w swej opiece, synu!
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/177
Ta strona została przepisana.