— Mały komar, a przecież guz po nim... — mruknął jeden z Dońców.
— Nie sięgaj przez krupy do jagieł! — upomniał go imć Węgrzyn, ostro patrząc na mołojca. — Jedną masz na barach głowę, hę?
Umilkł Kozak, co już gotów był bunt podnieść; pospuszczali oczy inni, chętnie go słuchający.
Imć Węgrzyn jednak pomyślał:
— Hej, hej! przychodź, wiosno, bo łacno tu krew polać się może!...
Nareszcie przyszła, lecz ukojenia nie przyniosła ze sobą. Raczej jeszcze bardziej przeraziła, przygniotła, nadziei i ducha pozbawiła.
Potrzaskała, pokruszyła kajdany Ob potężna i poniosła w wartkim prądzie swoim ku morzu. Pola lodowe zderzały się z trzaskiem, rozpryskiwały się na drobne, na słońcu skrzące się odłamy, które stawały nagle i piętrzyć się zaczynały, niby białe potwory walczące, ze świstem wylatywały w powietrze, padały na brzeg, łamiąc krzaki i drzewa, a wezbrana rzeka podmywała strome urwiska; te z hukiem i pluskiem obsuwały się, tworząc w nurcie wiry i miotając pianę i strugi wody żółtej.
Wpobliżu ujścia nagromadziły się góry potrzaskanego lodu, zapchały, przegrodziły łożysko, tworząc potężne „torosy“ lub „zatory“ które, niby mur zamknęły wodzie dopływ do morza. Wtedy wściekała się rozszalała Ob; z pluskiem straszliwym walczyła z zatorą lodową, która trzaskiem ogłuszała i tak grzmiała pod jej ciosami, że ludzie głosów swoich słyszeć nie mogli. Odbiegła nagle od przegrody i runęła na brzegi, zburzyła urwiste spychy, zerwała zdziary, wylała się na połacie nizinne, druzgotała i unosiła krzaki, drzewa, kamienie, doły.
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/203
Ta strona została przepisana.