Z pomiędzy wirujących kawałów kry wynurzały się rozdęte kadłuby znoszonych powodzią koni i krów; nieraz mignęła blada twarz topielca, płynącego, snadź, zdaleka, gdzie na południu, na Tobole, Irtyszu, Omi, Biji i Katuni „ostrogi” moskiewskie, oraz osiedla kirgiskie i tatarskie stały.
Nareszcie z hukiem, jakgdyby tysiące armat naraz ognia dały, pokruszyła Ob zaporę lodową, podważyła, rozbiła na mniejsze zwały, drobniejsze odłamy, na tafle i tafelki kry sczerniałej. Przez trzy dni niosła rzeka resztki lodu i rzucała je na pastwę morskich fal.
Pędziła teraz żółta, wartka, potężna, coraz to bardziej wchodząc w dawne łożysko, spływając z łąk, wąwozów i szerokich zdziarów nadbrzeżnych.
Lisowczycy z przerażeniem spoglądali na żółty prąd, z którego wynurzały się okrągłe, wąsate głowy, do ludzkich podobne, i wyły, szczekały ponuro i groźnie.
— Wodne biesy, djabliska czy baby rzeczne?... — pytali Kozacy, krzyżem od napaści siły nieczystej się broniąc.
Próżno tłumaczył im uczony Szwed, że są to morskie krowy, psy i koty lub morsy o długich ostrych kłach; nie chcieli słuchać Dońcy, modły szeptali, a ten i ów ze szlachty w piersi się bił i mruczał:
— Retro satana.[1]
Lecz słońce już przygrzewało, a z jego promieniami w serce wstępowały nadzieja nowa i ochota.
Pewnego dnia do Obdory zjechał z licznymi wojownikami sam Ungu, syn cara Kuczuma, a z nim car kałmucki — Azym, który wtedy z hordą swoją nad Tobołem koczował; chan Uzdeń, wódz Piegiej Hordy tatarskiej, i Bakkałaj, chan Kirgizów krzywonogich i barczystych. Zgromadziła się licznie starszyzna Ostja-
- ↑ Odstąp, szatanie!