nijdzie — duszę przyniesie, jak krzemień twardą, niezłomną...
Marcin Lis pozostał więc sam na Sybirze, oddzielony od ojczyzny niezmierzoną przestrzenią burzącej się Rusi, wrogiej i zemstą ziejącej.
Tymczasem wielki wojewoda sybirski — Trojekurow, po obraniu cara Michała na tron moskiewski, do kraju powracał, wieści już mając o napadzie ludzi nieznanych i hord pogańskich na „ostrogi“ obronne.
Na Irtyszu mu drogę zastąpił Marcin Lis, w dwudniowej bitwie pogromił i drużyny jego rozproszył.
Przebiegły był jednak stary Trojekurow.
Kradkiem gońców podsyłał do Kozaków dońskich i ruskich ludzi, w wojsku lisowczyków służących. Obiecywał im win przebaczenie i groził przyjściem nowej zimy, po której nikogo przy życiu nie zostanie, gdy tymczasem w lecie swobodnie mogą drogami znanemi do domów powrócić.
Pisał też Trojekurow do kałmuckiego cara Azyma, na swoją go stronę przeciągając i obietnicami kusząc.
Widać, pewny był swego sybirski wojewoda, bo, garść zaledwie ludu zbrojnego zebrawszy, na lisowczyków i hordę uderzył.
W bitwie ztyłu na swoich uderzyli Dońcy i rosyjscy ludzie, przez Lisa zebrani po drogach i wieżach więziennych, popłoch w szeregi lisowczyków wnieśli i do Trojekurowa przebiegli.
Wtedy cofnąć się musiał młody wódz i stanął w koczowisku Azyma. Ten namawiać go zaczął do zaniechania wojny, a że z oczu skośnych zdrada mu wyzierała, wręcz go o to Marcin Lis zapytał.
Kręcił się, jak węgorz, Kałmuk, aż rzekł:
— Zapytam naszego boga o radę...
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/206
Ta strona została przepisana.