Zarzucono rzemienie na szyję „boga“, szarpnięto tęgo raz i drugi. Baba z hałasem upadła i stłukła się, bo z gliny ulepiona, pod ciężarem własnego cielska rozprysnęła się na czerepy; wypadły z niej kawałki złota, wysypały się drogocenne, barwne, świecące się kamyki.
Bractwo rozszarpywało skarby, a młody wódz, za ramię porwawszy Azyma, z krzykiem:
— Taki to twój bóg! — walnął nim o ziemię i życia pozbawił.
Wieczorem bitwa nowa wypadła, a Kałmucy i Piegiej Hordy Tatarzy zmykać zaczęli, z wojskiem Trojekurowa się łącząc.
Skrzyknęli się wtedy Polacy i cudzoziemcy i uchodzić szybko zaczęli, gęsto z łuków strzelając. Nie raz otaczano ich potężnem kołem, lecz, jak sokół wyrywa się ze stada ścigających go szpaków, tak Marcin Lis przebijał szeregi wrogów i uchodził coraz dalej i dalej ku zachodowi, ukryć się zamierzając w wąwozach krętych, pośród gór, na halach niedostępnych, gdzie perć przekłada jeleń i goniący go ryś drapieżny.
Dopadł go jednak wkońcu Woguł mściwy, grot jadowity wypuścił, w pierś junaka godząc.
Spadł z siodła Marcin Lis, porwali go Starościak, Opieński, Węgrzyn, Luda, Bela i uchodzić poczęli co prędzej, aż pogoń daleko za sobą zostawili.
Jak nieżywy leżał, przez koński kark przerzucony, surowy rycerz, zagończyk sławny, ponury młodzian, troską zżarty. Zdawało się, że ducha oddał już, bo nie dyszał, a bladość lic o śmierci mówiła.
— Co robić ninie? — pytał Starościak. — Setnik ponoć z Bogiem już rozmawia?...
Zatrzymali się w haszczach, aby sobie i koniom dać wypoczynek i naradzić się społem.
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/208
Ta strona została przepisana.