Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Po rozkazy przyszedłem. Mogę już na koń wsiąść, bo siły pomału wracają mi.
— To dobrze! — ucieszył się kupiec. — Usiądź, pij czaj[1] i słuchaj! Ja i bracia moi chcemy żyć z wami w dobrej zgodzie. My wiemy, że wy jesteście tacy ludzie, jakim był Jermak Timofiejewicz, dzielny Kozak, który Kuczuma pierwszy raz pobił i Sybir dla nas zdobywać zaczął. Nie będziemy skąpili dla was niczego i bogaczami od nas powrócicie do domów... Mamy my jarłyki z Moskwy na podbijanie plemion, w górach Uralskich i na Sybirze koczujących, na wydobywanie złota z ziemi, kamieni drogich, żelaza, miedzi kraśnej, srebra białego i ołowiu ciężkiego... Nie wiemy, gdzie to leży... Ukrywają od nas tajemnicę pogańcy... Musisz podbijać ich i zniewalać, aby pokazali, gdzie ukryte są bogactwa tej ziemi. Rozumiesz?
— Rozumiem! — odpowiedział junak.
— Weźmiesz, ilu chcesz ludzi, swoich i moich Kozaków najemnych, i na północ rzucisz się na Zyrjanów, na Wogułów, na Czudź białooką, o wszystkiem się dowiesz, doniesiesz, a później poprowadzisz ludzi robotnych...
W trzy dni po tej rozmowie, trzystu jeźdźców wybiegało z Wierchoturja, kierując się na północ.

Cały rok, jak orkan lub jak bicz Boży, srożył się Marcin Lis ze swymi ludźmi po północnych obszarach Rusi wschodniej, staczając bitwy krwawe z koczownikami i gwałtem wyrywając im tajemnicę złota, srebra, żelaza i ołowiu, ukrytych w nieznanych jarach i spychach górskich, lub pod grubym torfem tundry. Zwoził z Kary, z Pieczory, z brzegów Lodowatego oceanu

  1. Herbata.