się bili, pytając — kogoś niewidzialnego, lecz potężnego i wszechmądrego:
— Azaliż śmierć nie lepsza jest?
Pierwszy odpowiadał Lisowi przez wszystkich szanowany, siwy już i z życiem pogodzony, poważny pan Jaksa Opieński.
— Nie sumuj się po próżnicy waćpan, panie komendancie. — Ante mare, undae.[1] Popłyniemy po morzu, którem będzie ojczyzna, a to, co ninie jest, — to ino fale, niosące nas przez morze... Wiem ci ja, że dulce et decorum est pro patria mori,[2] lecz gdy zabrnęliśmy tak daleko, to tuż dla ojczyzny na nic nasza śmierć, ino o salwowaniu z opresji ciężkiej trza mózg suszyć. Gorzko jest myśleć, iż fugaces labuntur anni,[3] lecz innej miary na poradzenie sobie nie mamy... Czyńmy tak, ut fata trahunt![4]
— Przyznaję rację imć Opieńskiemu — podtrzymał go uczony Szwed. — Powiedziane jest bowiem przez Mędrca: non omnia possumus omnes.[5] Konsolację jednak znajduję w naszym żywocie... Myślę tak, że Najmiłosierniejszy Bóg nie poczyta nam za grzech czynów naszych, jako że wszelako pogańców władzy chrześcijan poddajemy, a przeto nauce Chrystusowej drogę do serc ciemnych otwieramy.
Lis bacznie przyglądał się Olmsgrenowi i pytał go:
— Czy waść jesteś rzymskim katolikiem?
— Nie! Jestem wyznawcą wiary reformowanej... — odpowiedział zdziwiony uczony.
— No, widzisz, waść, a gadasz jak jezuita.. — mówił młody komendant i nie czuł zwolnienia z więzów ciężkich zwątpień.
Najlepiej pocieszyli rycerza dziesiętnik Jan Starościak, wesoły imć Węgrzyn i beztroski Staszko Bela.