Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Zebrzydowskiego i w krwawej wojnie inflanckiej czynny brali udział, a nie na jednym z nich i kondemnata lub infamja zaciężyła, — słuchy o tak licznym komuniku zaginęły odrazu. Zdawać się mogło, że to pojedyńczy jeździec w morzu ludzkiem Rzeczypospolitej wzburzonej bez śladu utonął.
Działo się to jednak inaczej.
Zaraz za Wilnem do oddziału, prowadzonego przez pana Kleczkowskiego, przyłączył się inny, całkiem mały, bo zaledwie trzydziestu ludzi liczący. Byli to starzy, oddani Lisowskiemu, wierni rębajły, którzy wraz z nim, po ucieczce księcia Janusza Radziwiłła w dniu klęski pod Guzowem, do samozwańca Dymitra zbiegli.
Pan Jarosz szybko podzielił nowozaciężnych na dziesięć pomniejszych oddziałów, „setniami“ zwanych, i oddał je pod komendę swoich lisowczyków.
Rozsypały się wnet małe oddziałki po głównych i po ubocznych szlakach, do Smoleńska bieżących. Prowadzili przyszłych „straceńców” rotmistrzowie Nekodym Jakuszewski, Wojciech Sulmirski, porucznik Konstanty Zawisza i towarzysze Ryliński, Pywcewicz, Piotr Mużyło-Buczacki, Sebastjan Stempczyński, Hieronim Swarzewski, Jur Gackowski i Jacek Dydyński. Każdy miał przy sobie dwóch dziesiętników, chłopów srogich, karnych i milczących, a najsroższym był Jan Starościak, Mazur szczery.
Rozproszył się tedy oddział pana Jarosza po szerokim pasie pomiędzy Wilnem a Smoleńskiem i parł naprzód bez noclegów, po stacjach zatrzymując się tylko tyle, ile wypadało, aby garść prosa do sagana wrzucić lub kawał wędzonki ugotować.
Dopiero koło Mohilewa na Dnieprze posłyszano o lisowczykach. Niejaki pan Twarowski z Twarowa nie