Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/25

Ta strona została przepisana.

W głosie pułkownika nagle drgać zaczęły nuty gniewu, które rychło we wściekłość przechodziły, a wtedy straszny był i groźny.
Umilkło więc niesforne bractwo i, spoglądając na powieszonych, głowili się nad tem, jakby to snadniej i prędzej w karby się ująć i pojąć do sedna, co wolno, a czego nie lza...
Dziesiętnicy, widząc to, mruczeli pocichu:
— Czuj duch, sobacze gnaty!...
Niejeden to wtedy obejrzał się poza siebie, lecz odwrotu już nie było, chyba na tę samą bramę, na stryk konopny.
A tymczasem pan Jarosz udobruchał się, o gniewie zapomniał i pięknie zaśpiewał:
Jedziesz ty, jadę ja,
Jedziemy oba;
Ja po własnej doli
Ty we łzach, powoli.
Hu-ha-a-a!
Tubalnym głosem wyrzucił pan Jarosz owe „Hu-ha“ tak potężnie, że nad ogniskiem pląsający płomień chybotać i miotać się zaczął, niby wicher skrzydłami wionął na niego.