Oddał konia pacholikowi, a sam przebiegł drogę uchodzącemu człowiekowi i stanął przed nim.
— Zdaje się, że skądsić się znamy? — spytał.
Ciemno było, lecz żbicze oczy wachmistrza dojrzały głownię pistoletu, zatkniętego za pasem, a nozdrza złapały zapach prochowego dymu.
Nic nie mówiąc, Starościak schwycił nieznajomego za gardło, zdusił, przerzucił sobie przez ramię i wbiegł do izby komendanta.
Setnik leżał na ziemi, rozłożywszy ręce.
Mazur cisnął jeńca do kąta i pochylił się nad leżącym bez ruchu junakiem. Na piersi, tuż pod sercem widniała dziura w skórzanej kurcie i krew sączyła się powoli, zbierając się na deskach podłogi w małą, czarną kałużę.
Starościak wbiegł do izby gospodarza zajazdu i krzyknął:
— Cyrulika, co żywo, bo łeb utnę!
Powrócił i stał, trąc czoło. Wreszcie, widocznie, coś obmyślił, bo związał jeńca, usta mu zakneblował i wepchnął pod tapczan.
Dopiero o świcie cyrulik ocucił nieprzytomnego rycerza.
— Księdza... — wyszeptał ranny.
— Księdza w mig! — powtórzył Mazur pacholikowi — A żywo, bo łeb utnę!
Długo spowiadał się rycerz, a później prosił kapłana o coś bardzo gorąco. Ksiądz zapisał starannie słowa Marcina i rzekł, odchodząc:
— Spełnię, synu, o coś prosił... Znam starościankę... a do twego rodzica pachołka pchnę zaraz...
Rycerz znowu stracił przytomność. Później przyszła gorączka. Chory miotał się, krzyczał, chciał zrywać opatrunki, przez cyrulika nałożone. Borykał się z nim,
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/250
Ta strona została przepisana.